Witam Was serdecznie :)
Witam też moją nową obserwatorkę, bardzo się cieszę jak Was przybywa :)
Dzisiaj przedszkole mojej Weroniki obchodziło swoje wielkie Święto. Mianowicie urodziny ich patrona, jakże sympatycznego (uwidocznionego już przeze mnie na bombkach <klik>) Misia Uszatka. Tak na prawdę misiaczek urodziny obchodzi 6 marca, ale w przedszkolu w tym czasie będzie ewaluacja (poważna sprawa), więc urodziny zostały przesunięte.
No i tak zaświeciła się lampka w tej mojej zwariowanej główce, może by tak poćwiczyć trochę i zrobić miśkowi karteczkę urodzinową. "Płaskiego" Uszatka już poczyniłam (i to razy trzy ;)), więc postanowiłam spróbować czegoś nowego. W końcu po coś te muldy do quillingu kupiłam ;) Zainspirowałam się pracami Natalii (<klik>). I tak powstała nie całkiem udana głowa Uszatka. Pierwotnie miał być Uszatek w całości, ale jakbym nie kombinowała, nie miałam sposobu na ciałko. Więc wpadłam na kolejny zwariowany pomysł i umieściłam głowę na szczycie tortu :)
Torcik ozdobiłam wstążką z rafii i quillingowymi różyczkami (chyba mam do nich jakiś sentyment hihi). Torcik przykleiłam do bazy na kartki oklejonej wcześniej wiosennym papierem. Dokleiłam jeszcze napisy i gotowe. Ale jakoś mało tego mi było, wiec wydrukowałam logo przedszkola (tak, chyba kłania się kupno nowej drukarki, bo nawet zmiana tuszu nic nie dała, a znalezienie nowego w sklepie graniczy z cudem). Na szybko wymyśliłam życzenia i podpisałam "Twoje Przedszkolaki". W końcu kartka powstawała w imieniu dzieci. Życzenia pomimo późnej (już dobrze po północy) pory i mojego antytalentu poetyckiego, chyba całkiem nieźle wyszły skoro wylądowały na stronie przedszkola ;)
Wybaczcie jakość zdjęć, ale robione na szybko w nocy. Dzisiaj o 8 rano karteczka już była w przedszkolu ;)
Jeszcze karteczka na facebooku przedszkola <klik> ;)
Chciałam Was jeszcze przeprosić, że ostatnio się u Was nie odzywam. Przeglądam w miarę na bieżąco w telefonie Wasze cudeńka, ale na komentowanie już po prostu czasu nie ma. Ostatnio mam taki młyn, że... ach, szkoda gadać... święta za miesiąc a ja jeszcze nawet tematu nie ruszyłam ;/
Dzisiaj już się zmusiłam, żeby komputer załączyć, w końcu u Danutki wypada zagłosować na serducha (<klik>). No i chciałam się Wam pochwalić moim cudacznym Uszatkiem ;)
A, pochwalę się jeszcze, że mamy nowego Franca (Weronika stwierdziła, że imię dostanie po poprzedniku <klik>, więc chyba oficjalnie powinien się nazywać Franc II :D)
Pozdrawiam Was cieplutko i zmykam już spać :)
Strony
▼
piątek, 27 lutego 2015
piątek, 20 lutego 2015
Pomarańczowo mi...
Witam Was wieczorkiem ;)
Wczoraj w końcu skończyłam moją pomarańczową pracę :)
Ale, od początku. Zaskoczyła mnie nieźle Danutka lutowym kolorem. Mój stosunek do pomarańczowego jest raczej obojętny. Ciuchów w tym kolorze nie mam, no jedna bluzeczka na ramiączkach, którą w dodatku otrzymałam w "spadku" idealna na upały do chorzenia po domu ;) Aj, nie, przypomniało mi się, że przecież w zeszłym roku kupiłam sobie brzoskwiniową sukienkę i maxi spódnicę. No ale brzoskwinia, to taki nie intensywny pomarańcz ;) Za to w pewnym okresie miałam trochę dodatków do domu w tym kolorze. No akurat dobrze grały ze ścianami i meblami w pokoju ;) Uwielbiam marchewkę pod każdą postacią, pomarańcze, mandarynki i tym podobne w zależności od fazy (nie wiem czego, po prostu już takie fazy na coś miewam, wtedy jem a potem przez pół roku nawet nie zerknę). Teraz akurat jest faza na nie jedzenie.
A teraz o tym, co poczyniłam. Wercia nasza na swoje 5 urodziny dostała od nas taki dziecięcy tablet. No ale bez etui. Więc moja myśl, żeby takowe zrobić, żeby sie ekran nie poniszczył. Zanurkowałam więc w swoją skrzynię z filcem (swoje robótki zaczynałam właśnie od filcu, ale o tym innym razem, bo pewien pomysł mi zaświtał, ale, na razie cicho sza...) i... jest... znalazłam... szkoda, że cieniutki, ale są dwa arkusze w sam raz na etui, takie marchewkowe aż razi po oczach. W planie miałam ozdobić go filcowymi kwiatkami i listkami (róż i zieleń). Więc wyciągnęłam też zielony i różowe arkusze. W pewnym momencie jeszcze raz zajrzałam... i mnie natchnęło. Przecież mam worek z wełną czesankową... biorę w łapki i przeglądam. Mam po dwa odcienie pomarańczu, różu i zieleni. Idealnie. Tak powstały kwiatuszki i listeczki. Zaznaczam tutaj, że specjalnie ich za mocno nie filcowałam, żeby były (jak to Wercia mówi) "kiciate" takie milutkie włochate. ozdobiłam przód, więc przyszła pora na zszycie. Tym razem nie maszyną, ale ręcznie (stwierdziłam, że zanim wyciągnę maszynę, zmienię nici, nawlekę szpulkę, to już 3/4 będzie gotowe). Zastanawiałam się jeszcze jak wykombinować jakieś zapięcie. I tak powstał kulkowy filcowy guziczek, do tego łańcuszek z kordonka. Mocowanie łańcuszka przykryłam filcowanym serduszkiem (wiem, trochę krzywe, ale w sumie chyba źle się nie robi, no kto powiedział, że serducho musi być idealnie symetryczne ;) )
Muszę się Wam przyznać, że przy serduchu wbiłam se z 0.5 cm igły w palec, auuu, no masakra, boli do teraz. Ale reakcja Werki jak zobaczyła etui wynagradza wszystko.
Oto i on:
I jak Wam się podoba?
Dorzucam jeszcze lutowy banerek i podaję moją propozycję na marzec. Ja chcę wiosny... świeżej trawki, młodych listków na drzewach... Tak, moja propozycja, to zielony :)
Dobra, zmykam nakarmić Stefka i idę pograć z mężem ;)
A, no właśnie, kurce wybaczcie mój ostatni brak aktywności, ale jakoś nie miałam za bardzo kiedy na dłużej siąść do kompa. Postaram się poprawić ;)
Wczoraj w końcu skończyłam moją pomarańczową pracę :)
Ale, od początku. Zaskoczyła mnie nieźle Danutka lutowym kolorem. Mój stosunek do pomarańczowego jest raczej obojętny. Ciuchów w tym kolorze nie mam, no jedna bluzeczka na ramiączkach, którą w dodatku otrzymałam w "spadku" idealna na upały do chorzenia po domu ;) Aj, nie, przypomniało mi się, że przecież w zeszłym roku kupiłam sobie brzoskwiniową sukienkę i maxi spódnicę. No ale brzoskwinia, to taki nie intensywny pomarańcz ;) Za to w pewnym okresie miałam trochę dodatków do domu w tym kolorze. No akurat dobrze grały ze ścianami i meblami w pokoju ;) Uwielbiam marchewkę pod każdą postacią, pomarańcze, mandarynki i tym podobne w zależności od fazy (nie wiem czego, po prostu już takie fazy na coś miewam, wtedy jem a potem przez pół roku nawet nie zerknę). Teraz akurat jest faza na nie jedzenie.
A teraz o tym, co poczyniłam. Wercia nasza na swoje 5 urodziny dostała od nas taki dziecięcy tablet. No ale bez etui. Więc moja myśl, żeby takowe zrobić, żeby sie ekran nie poniszczył. Zanurkowałam więc w swoją skrzynię z filcem (swoje robótki zaczynałam właśnie od filcu, ale o tym innym razem, bo pewien pomysł mi zaświtał, ale, na razie cicho sza...) i... jest... znalazłam... szkoda, że cieniutki, ale są dwa arkusze w sam raz na etui, takie marchewkowe aż razi po oczach. W planie miałam ozdobić go filcowymi kwiatkami i listkami (róż i zieleń). Więc wyciągnęłam też zielony i różowe arkusze. W pewnym momencie jeszcze raz zajrzałam... i mnie natchnęło. Przecież mam worek z wełną czesankową... biorę w łapki i przeglądam. Mam po dwa odcienie pomarańczu, różu i zieleni. Idealnie. Tak powstały kwiatuszki i listeczki. Zaznaczam tutaj, że specjalnie ich za mocno nie filcowałam, żeby były (jak to Wercia mówi) "kiciate" takie milutkie włochate. ozdobiłam przód, więc przyszła pora na zszycie. Tym razem nie maszyną, ale ręcznie (stwierdziłam, że zanim wyciągnę maszynę, zmienię nici, nawlekę szpulkę, to już 3/4 będzie gotowe). Zastanawiałam się jeszcze jak wykombinować jakieś zapięcie. I tak powstał kulkowy filcowy guziczek, do tego łańcuszek z kordonka. Mocowanie łańcuszka przykryłam filcowanym serduszkiem (wiem, trochę krzywe, ale w sumie chyba źle się nie robi, no kto powiedział, że serducho musi być idealnie symetryczne ;) )
Muszę się Wam przyznać, że przy serduchu wbiłam se z 0.5 cm igły w palec, auuu, no masakra, boli do teraz. Ale reakcja Werki jak zobaczyła etui wynagradza wszystko.
Oto i on:
I jak Wam się podoba?
Dorzucam jeszcze lutowy banerek i podaję moją propozycję na marzec. Ja chcę wiosny... świeżej trawki, młodych listków na drzewach... Tak, moja propozycja, to zielony :)
Dobra, zmykam nakarmić Stefka i idę pograć z mężem ;)
A, no właśnie, kurce wybaczcie mój ostatni brak aktywności, ale jakoś nie miałam za bardzo kiedy na dłużej siąść do kompa. Postaram się poprawić ;)
środa, 11 lutego 2015
(Na) Foto Serducho...
Witam Was serdecznie :)
Wszystkie wiemy o najnowszym Danutkowym wyzwaniu. Serducho 3D i to w dodatku bez koloru czerwonego... taak, Danutka wie jak urozmaicić nam życie :)
Kiedy się zgłaszałam miałam już koncepcję... noo, miałam, zmieniała się kilkakrotnie. Najpierw miała być ramka kompaktowych rozmiarów dla męża, żeby miał nas baby zawsze pod ręką ;) Potem, z ramki w głowie powstała kartka z 3d serduchem z miejscem na fotę... i tak jeszcze kilka pomysłów przewalało mi się przez głowę. Nawet jak już tworzyłam, to wpadłam na kolejny "genialny" pomysł. Całe szczęście już było za późno, bo nie wiadomo jak długo by to "cosik" jeszcze powstawało. A powstało serducho, wcale nie takie małe. Jakby się uprzeć to w sumie 5 serduch ;) Jedno duże z czterema małymi serduszkowymi dziurami - miejscami na zdjęcia.
Zdjęć niestety chwilowo nie mam (muszę najpierw odpowiednich poszukać, wydrukować, przyciąć i wkleić w ramki), ale wcale mi to nie przeszkodziło. Złapałam cztery karteczki, takie kostki na notatki, kolorowe długopisy poszły w ruch i powstały cztery buźki. Ubaw przy tym miałam nieziemski, z resztą mąż też roześmiany stwierdził, że nawet do siebie podobny :D
Chciałam jeszcze zaznaczyć, że nie ma tutaj ani grama czerwieni, tylko krem, zieleń, fiolet, niebieski, żółty, różowy i pomarańczowy - wow, niezła tęcza mi wyszła ;)
Ale, nie będę Wam już truć, to trzeba zobaczyć ;) Możecie się śmiać ;)
Przy okazji ozdabiania stwierdziłam, że to dobra okazja (?), żeby spróbować wytłaczania. Tak na kartonie, a dlaczego nie ;) Coś tam nawet widać ;) Podkreśliłam cieniami i nawet chyba tragicznie nie wyszło :)
I żeby jeszcze nie było wątpliwości, że 3D ;) (Tak mi się przynajmniej zdaje, że na 3D się łapie ;) )
A teraz spadam nakarmić niebieską żabkę i mam nadzieję, że nie wypluje, tylko ładnie przetrawi ;)
Wszystkie wiemy o najnowszym Danutkowym wyzwaniu. Serducho 3D i to w dodatku bez koloru czerwonego... taak, Danutka wie jak urozmaicić nam życie :)
Kiedy się zgłaszałam miałam już koncepcję... noo, miałam, zmieniała się kilkakrotnie. Najpierw miała być ramka kompaktowych rozmiarów dla męża, żeby miał nas baby zawsze pod ręką ;) Potem, z ramki w głowie powstała kartka z 3d serduchem z miejscem na fotę... i tak jeszcze kilka pomysłów przewalało mi się przez głowę. Nawet jak już tworzyłam, to wpadłam na kolejny "genialny" pomysł. Całe szczęście już było za późno, bo nie wiadomo jak długo by to "cosik" jeszcze powstawało. A powstało serducho, wcale nie takie małe. Jakby się uprzeć to w sumie 5 serduch ;) Jedno duże z czterema małymi serduszkowymi dziurami - miejscami na zdjęcia.
Zdjęć niestety chwilowo nie mam (muszę najpierw odpowiednich poszukać, wydrukować, przyciąć i wkleić w ramki), ale wcale mi to nie przeszkodziło. Złapałam cztery karteczki, takie kostki na notatki, kolorowe długopisy poszły w ruch i powstały cztery buźki. Ubaw przy tym miałam nieziemski, z resztą mąż też roześmiany stwierdził, że nawet do siebie podobny :D
Chciałam jeszcze zaznaczyć, że nie ma tutaj ani grama czerwieni, tylko krem, zieleń, fiolet, niebieski, żółty, różowy i pomarańczowy - wow, niezła tęcza mi wyszła ;)
Ale, nie będę Wam już truć, to trzeba zobaczyć ;) Możecie się śmiać ;)
Przy okazji ozdabiania stwierdziłam, że to dobra okazja (?), żeby spróbować wytłaczania. Tak na kartonie, a dlaczego nie ;) Coś tam nawet widać ;) Podkreśliłam cieniami i nawet chyba tragicznie nie wyszło :)
I żeby jeszcze nie było wątpliwości, że 3D ;) (Tak mi się przynajmniej zdaje, że na 3D się łapie ;) )
A teraz spadam nakarmić niebieską żabkę i mam nadzieję, że nie wypluje, tylko ładnie przetrawi ;)
niedziela, 8 lutego 2015
Mroźny tort specjalnie dla lodowej księżniczki...
Dzisiaj będzie słodkooo...
Tak, wiem, zwariowałam, ale co tam ;) Czego się nie robi dla dzieci ;)
Weronika zażyczyłą sobie, że jak przyjdą goście na jej urodzinki, chce się przebrać za Elsę (tę ze styczniowych niebieskości u Danutki - o tutaj <klik>).
Skoro mroźnie i lodowo, to stwierdziłam, że tort będzie nawiązywał do stroju solenizantki. Tak powstał mroźny tort. Mroźny, ale tylko z nazwy i wyglądu. Normalny torcik z rzucanego ( moja ulubiona czynność przy jego pieczeniu ;) ) biszkoptu i śmietankowego kremu.
Biszkopt miał być błękitny - wyszedł jakiś turkus ( w sumie nawet niezły), krem do przełożenia - biały. Niestety z mojej głupoty a raczej braku logicznego myślenia tylko dwie warstwy. A do dorobienia kolejnej zabrakło zwyczajnie czasu. W sumie na te kilka osób wystarczyło.
Z zewnątrz wysmarowałam błękitnym ( idealnie imitującym lód) kremem, ozdobiłam białym.
A oto efekt końcowy
Pochwalę się Wam jeszcze zeszłorocznym. Wykonanie wspólne razem z mężem. Ale to był gigant. Z resztą same zobaczcie:
A, i muszę się Wam jeszcze pochwalić, że chrześniak mój zamówił już sobie tort na urodziny, więc za miesiąc znowu piekę ;) Ale będzie znowu kolorowo ;)
Tak, wiem, zwariowałam, ale co tam ;) Czego się nie robi dla dzieci ;)
Weronika zażyczyłą sobie, że jak przyjdą goście na jej urodzinki, chce się przebrać za Elsę (tę ze styczniowych niebieskości u Danutki - o tutaj <klik>).
Skoro mroźnie i lodowo, to stwierdziłam, że tort będzie nawiązywał do stroju solenizantki. Tak powstał mroźny tort. Mroźny, ale tylko z nazwy i wyglądu. Normalny torcik z rzucanego ( moja ulubiona czynność przy jego pieczeniu ;) ) biszkoptu i śmietankowego kremu.
Biszkopt miał być błękitny - wyszedł jakiś turkus ( w sumie nawet niezły), krem do przełożenia - biały. Niestety z mojej głupoty a raczej braku logicznego myślenia tylko dwie warstwy. A do dorobienia kolejnej zabrakło zwyczajnie czasu. W sumie na te kilka osób wystarczyło.
Z zewnątrz wysmarowałam błękitnym ( idealnie imitującym lód) kremem, ozdobiłam białym.
A oto efekt końcowy
Pochwalę się Wam jeszcze zeszłorocznym. Wykonanie wspólne razem z mężem. Ale to był gigant. Z resztą same zobaczcie:
A, i muszę się Wam jeszcze pochwalić, że chrześniak mój zamówił już sobie tort na urodziny, więc za miesiąc znowu piekę ;) Ale będzie znowu kolorowo ;)
piątek, 6 lutego 2015
Kolejna urodzinowa kartka
Witam Was wieczorową ( hmmm... bardziej nocną) porą.
Dawno mnie nie było, ale dużo się działo.
Udało się w końcu szczęśliwie wylecieć. I tak po tygodniu wróciliśmy cali i nie całkiem zdrowi do domu. Tak, dziewczynki znowu chore. Cóż, zważywszy na pogodę... wcale się nie dziwię...
Ale, w międzyczasie trochę się podziało.
Najpierw smutniejsza wiadomość. Pamiętacie Franca? Naszą rodzinną maskotkę, prototyp pierogowego ( o tego <klik>), dzięki to, któremu załapałam się na cudeńka od naszej Martusi, za udział w zabawie (<klik>). Bidulek jak nas nie było dokonał żywota, cóż stary już był, ale żal jakiś i pustki w akwarium :/
No i właśnie cudeńka od Martusi, przyszły jak nas nie było. Znaczy odebrałam dopiero jak wróciliśmy. Martusiu kochana, już Ci pisałam, dziękuję! Za przepiękny notes i kartuszkę doniczkę i za te słodkości (których już nie ma, bo łasuch jestem nieziemski, a Ty jeszcze uraczyłaś mnie marcepanem... mmm... ;) ) i za serduszkowe przydaśki. Zdjęć nie pokazuję, bo wszystkie zainteresowane pewnie już widziały ( jeżeli nie, to <klik>)
A teraz o moim najnowszym "dziele". Kolejne urodziny, więc i kolejna kartka. Tak, bardzo urodzinowy czas u nas, Wczoraj 5 lat skończyła moja Weronika. Beatko, pamiętasz, jak paradowałam z ogromnym brzuchem? Pięć lat minęło a ja mam wrażenie jakby to było wczoraj ;). Kartki dla dziecka mamuśka nie zrobiła, bo przywiozła z Londynu piękną z ulubioną Krainą Lodu. W planach miałam pomarańcz, ale nie zdążyłam. Ale, sprawa nie tak pilna, będzie spóźniony dodatek do prezentu.
Jutro kolejne urodziny i dlatego powstała karteczka. Musze się przyznać, że powstawała kilka dni, ciągle mi coś w niej brakowało i nie wiedziałam co. Dzisiaj mnie natchnęło. Dołożyłam różyczki. To chyba było to.
Z resztą same oceńcie...
A, no i pochwalę się Wam jeszcze ;) Pamiątka z Londynu ;)
Pozdrawiam cieplutko :)
Dawno mnie nie było, ale dużo się działo.
Udało się w końcu szczęśliwie wylecieć. I tak po tygodniu wróciliśmy cali i nie całkiem zdrowi do domu. Tak, dziewczynki znowu chore. Cóż, zważywszy na pogodę... wcale się nie dziwię...
Ale, w międzyczasie trochę się podziało.
Najpierw smutniejsza wiadomość. Pamiętacie Franca? Naszą rodzinną maskotkę, prototyp pierogowego ( o tego <klik>), dzięki to, któremu załapałam się na cudeńka od naszej Martusi, za udział w zabawie (<klik>). Bidulek jak nas nie było dokonał żywota, cóż stary już był, ale żal jakiś i pustki w akwarium :/
No i właśnie cudeńka od Martusi, przyszły jak nas nie było. Znaczy odebrałam dopiero jak wróciliśmy. Martusiu kochana, już Ci pisałam, dziękuję! Za przepiękny notes i kartuszkę doniczkę i za te słodkości (których już nie ma, bo łasuch jestem nieziemski, a Ty jeszcze uraczyłaś mnie marcepanem... mmm... ;) ) i za serduszkowe przydaśki. Zdjęć nie pokazuję, bo wszystkie zainteresowane pewnie już widziały ( jeżeli nie, to <klik>)
A teraz o moim najnowszym "dziele". Kolejne urodziny, więc i kolejna kartka. Tak, bardzo urodzinowy czas u nas, Wczoraj 5 lat skończyła moja Weronika. Beatko, pamiętasz, jak paradowałam z ogromnym brzuchem? Pięć lat minęło a ja mam wrażenie jakby to było wczoraj ;). Kartki dla dziecka mamuśka nie zrobiła, bo przywiozła z Londynu piękną z ulubioną Krainą Lodu. W planach miałam pomarańcz, ale nie zdążyłam. Ale, sprawa nie tak pilna, będzie spóźniony dodatek do prezentu.
Jutro kolejne urodziny i dlatego powstała karteczka. Musze się przyznać, że powstawała kilka dni, ciągle mi coś w niej brakowało i nie wiedziałam co. Dzisiaj mnie natchnęło. Dołożyłam różyczki. To chyba było to.
Z resztą same oceńcie...
A, no i pochwalę się Wam jeszcze ;) Pamiątka z Londynu ;)
Pozdrawiam cieplutko :)